Dieta

Tak jak napisałam na TZ - zamykam, bo to nie ma sensu. Ja nie mam czasu.
Poza tym, możliwe, że znów ulegam modzie; wszyscy zawieszają blogi, to i ja zawieszam.

Ale tu zostanę jeszcze chwilę. Dziękuję za maile.

_________________________________________________________

                Dzieci. Już niedługo.
                Przygotowuję się psychicznie.




                Jestem teraz na specjalnej diecie – diecie jogurtowej – i podstawą wszystkich moich posiłków jest jogurt naturalny. Takie odżywianie się miało mi zapewnić „poczucie lekkości i dobre samopoczucie już w drugim dniu stosowania diety”. To trzeci dzień, kiedy wpieprzam jogurt naturalny, a poczucia lekkości jak nie było, tak nie ma.
                Jest za to dobre samopoczucie, ale raczej nie przypisywałabym go jogurtowi.
                Udało mi się wyjść z tego potwornego, męczącego, totalnego dołu, w którym byłam przez ostatnie kilkanaście dni. Przejrzałam sobie moje ostatnie wpisy tutaj – smętne, płaczliwe zdania, zupełnie oderwane od kontekstu, wpasowane jedynie w mój ówczesny nastrój - i kilka po prostu MUSIAŁAM usunąć, bo były zbyt żenujące, nawet do czytania dla mnie.
                Pamiętam, co się działo przez ostatnie dni. Pamiętam doskonale.
                Myślałam, że wyjdę z tego mądrzejsza, ale nie. Odwlekam wszystko w czasie. Wiem, że to wszystko kiedyś się skończy. A gdybym zapomniała, przecież wszyscy dookoła nieustannie mi to przypominają. Chciałabym, żeby pozwolili mi być szczęśliwi, ale wydaje mi się, że kilka osób woli mnie... nieszczęśliwą?
Chyba bluźnię. 





                Dzieci.
                Moje ukochane słoneczka.


               
                Co ja będę z nimi robiła? Albo inaczej: co one będą robiły ze mną?
                Jeśli wytrzymam te dwa tygodnie – Boże, dopomóż – obiecuję, że zabiorę całą trójkę na największe lody, na jakie mnie będzie stać. (Oczywiście, kiedy już zakończę dietę jogurtową. Jogurcik, jogurcik, jogurcik!) Mam nadzieję, że skoro są jeszcze dziećmi, osłodzi im to nieco wszystkie złe rzeczy, jakie niechcący im wyrządzę.
                Nie jestem pewna, czy wspominałam, ale kiedy przyjeżdżają dzieci, ja i moja mama urządzamy sobie konkurs na to, która pierwsza straci panowanie nad sobą. Przekazujemy sobie metaforyczną koronę zwycięzcy (albo przegranej, zależy, jak na to spojrzeć), kiedy moja matka idzie zapalić, a ja towarzyszę jej w milczącym zrozumieniu.
               

                Nowość krystalizuje się w mojej głowie i na papierze. Dałam mojej mamie do przeczytania początek, a ona uśmiechnęła się do mnie szeroko i powiedziała, że mój tekst znowu płynie. I że wróciłam do swojego stylu.
               Czyli coś mi to dało.