Dzieci: Joasia



Dzisiaj zadzwoniła do mnie Joasia. Kiedy z nią rozmawiałam, chciało mi się płakać.
                Asia jest najstarszą z trójki rodzeństwa, najstarszą z grona moich ukochanych słoneczek, czyli trzech z pięciu tak zwanych Jotów w mojej rodzinie. Joty są Jotami, ponieważ imiona wszystkich – mamy, taty i trójki dzieci – zaczynają się na J. Uroczo wyglądają ich podpisy na kartkach świątecznych.
               

Joasia ma podwójnego pecha. Po pierwsze, jest najstarsza z rodzeństwa.
Po drugie, chociaż jest najstarsza, nie urodziła się pierwsza.


                Zdawać by się mogło, że poronienie jest tragedią rodziców, a już przede wszystkim matki: to przecież ich dzieło, „odbicie ich piękna”, a nie kogokolwiek innego, zostało bezpowrotnie utracone. Nieważne, w którym etapie ciąży to się stanie- czy w początkowym, kiedy nie można jeszcze uwierzyć we własne szczęście lub pecha, jak kto woli; czy w późniejszym, gdy rodzice powoli oswajają się z myślą o nowym architekcie w ich życiu; czy jeszcze dalej, gdy rozszczebiotane przyszłe mamy, wyzbywszy się już nudności i całych tych ciążowych skutków ubocznych urządzają pokoiki i kompletują garderobę dla maluszka; nieważne kiedy to się stanie. Ważne, że się stanie.
             Byłam zbyt mała, by pamiętać, jak- i czy- przebiegała żałoba w mojej rodzinie.
Teraz jednak mam wystarczająco rozwinięty wzrok i pamięć, by patrzeć na Asieńkę i widzieć, że poronienie to tragedia Tego Drugiego Dziecka. Dziecka, któremu udało się przyjść na świat, które okazało się silniejsze, wytrwalsze, szczęśliwsze. A jednak To Drugie Dziecko nigdy nie będzie w rodzinie Dzieckiem A, choćby i zostało jedynakiem.
 To Drugie Dziecko będzie się musiało nauczyć żyć ze swoim poprzednikiem, który nie żyje tylko fizycznie. To Drugie Dziecko będzie zapewnieniem nieśmiertelności Pierwszego, dopóki samo żyje.

                Joasia to irytujące, bezczelne, krnąbrne dziecko. Do tego jest bardzo wyrachowana jak na swój wiek.
               Kocham ją najmocniej na świecie.


             Chciałabym, żeby była moją siostrą. Mogłabym wtedy dawać jej to ciepło, którego tak mocno potrzebuje, cały czas. Kiedy się widzimy, praktycznie cały czas ją przytulam, głaszczę, całuję, a mimo to ona i tak doprasza się pieszczot. I kiedy do mnie dzwoni, żeby porozmawiać, pochwalić się czymś, pogadać o koleżankach, kolegach, swoich problemach, odczuciach… Chcę nadal wyznaczać jej jakieś wzorce, móc sprawić, że będzie fajną, normalną dziewczyną bez kompleksów, chcę polecać jej książki, zabierać do kina, rozmawiać z nią o obrazach albo wierszach, ale nie chcę, NIE CHCĘ być jedyną osobą, która poświęca jej uwagę.
                Niech ktoś zaopiekuje się moją Joasią. Bardzo proszę.