Nihil novi

Tak jak obiecałam. Trochę ulegam modzie, ale skoro każdy ma dwa blogi, to ja też.
Wyłączyłam opcję komentowania tutaj, ale komentarze są jak najmilej widziane na TZ.
Rozdział I wkrótce. Mam początek. 
_____________________________________________________________



-Jak było?
-W porządku.- A po chwili: - Nic nowego.

                Jasne. Nic nowego.
                Tym razem wszystko było nowe.
               

                To specyficzne miasto.
                Jest dokładnie takie samo, jak każde inne większe miasto dekorowane w czasach, kiedy rodzice naszych rodziców stali w niekończących się kolejkach po lepsze życie. A skoro jest dokładnie takie samo, to właśnie jego podobieństwo powinno wykluczać ową specyficzność.
                Tylko że nie wyklucza. Specyficzne i dokładnie takie samo.
                Może chodzi o zapach tego miasta. Kiedy wjeżdżasz, czujesz przede wszystkim zapach kwitnącej lipy, kotów i moczu okolicznych pijaczków. Potem wysiadasz z samochodu, wyjmujesz wszystkie te torby i siatki z bagażnika i w miarę jak zbliżasz się do tego szpanerskiego osiedla, zaczynasz czuć bardzo znajomy, prawie tradycyjny zapach mięsa smażonego w niedzielne, ciepłe popołudnie, nawet jeśli tego dnia akurat nie jest niedziela. Do tego dołącza zapach palonego wosku i kościelnego kadziła (w końcu kościółek dominikanów jest tuż za tamtymi blokami), a jeśli jest lato, a ty potrafisz dostatecznie mocno tęsknić, możesz wreszcie poczuć odległy zapach słonej morskiej wody. Te zapachy będą cię nawiedzać przez wszystkie dni, każdy pojedynczo albo wszystkie naraz, losowo, bez żadnej ustalonej kolejności ani wyraźnego porządku,  aż w końcu- kiedy już prawie przestaniesz je czuć- zostaniesz nagrodzony ledwo wyczuwalnym, tanim zapachem odświeżacza powietrza w samochodzie, jedynym i niepodważalny znakiem tego, że weekend dobiegł końca. Że reklamówki z nazwami designerskich sklepów są już w bagażniku, a słoiki z dżemem, ziemniaki od wujka Grzesia i jabłka od cioci Irki- wiezione zawsze z lękiem, czy się ‘nie obiły’, bo dziadek zawsze tak ‘pędzi na zakrętach’-  zostały przez babcię osobiście rozparcelowane w mieszkaniu jej najstarszej córki.
                Specyficzny jest ten zapach. Specyficzny i powtarzalny.



                Każdy mężczyzna (mężczyzna – chłopak ?), który coś dla mnie znaczy, też pachnie jakoś specyficznie. A ja przechodzę ich zapachem, zbyt szybko i zbyt łatwo. Sama nigdy nie zwróciłabym na to uwagi- pomogła mi moja mama, która jest niezwykle dobrym obserwatorem. Kiedy ubierałam bluzkę, w której przytulałam się do pana Sz., podeszła do mnie i powiedziała mi, że pachnę miejscem. Ale to nieprawda. Miejsca pachną ludźmi, zawsze ludźmi. Więc ja też musiałam pachnieć KIMŚ, na?
                Kiedy moja mama zwróciła na to uwagę, oczywiście ja też od razu to poczułam.
                Ale jest nawet lepszy przykład: kiedy wróciłam ze spotkania z Moim Ulubionym Niemcem, jego zapach towarzyszył mi nawet, jak kładłam się spać i wiedziałam, że moje ciuchy następnego dnia nadal będą tak pachnieć; następnego dnia i następnego, właściwie to już do samego końca swojego żywota (nieważne, po ilu praniach!) ten zestaw ubrań będzie miał dla mnie jeden zapach, zapach P.. Uśmiecham się do siebie, jak o tym pomyślę.
                Nie umiem nazwać zapachu mężczyzny. Nie chcę ubierać tego w słowa.
                S y n e s t e z j a, ale słowa nie mają zapachu i nie będą miały. Nieważne, jaką kto ma wyobraźnię.