Po dzisiejszym dniu mam jeden temat do przemyśleń: przyjaciele i ich obecność lub brak.
Ja czuję to pierwsze. Ale
prócz tego, że czuję, także dużo w moich przyjaciołach w i d z ę.
Jest ich dwóch, a właściwe – jest ich dwie. Obie
piękne, dużo piękniejsze ode mnie; mające też o wiele więcej do zaoferowania
drugiemu człowiekowi niż ja. Zwłaszcza wobec mężczyzn.
Pierwsza
z nich jest współcześnie piękna. Ma zadbane, czarne włosy, regularnie farbowane
i przycinane zawsze na czas; długie, opadające na oczy rzęsy, równe brwi bez
żadnego zbędnego włoska, wypielęgnowane paznokcie; kiedy idzie, kołysze się w
biodrach i uśmiecha prostowanymi i wybielanymi zębami. Jest wizualnie
doskonała: ma wszystko, co trzeba mieć, aby móc pokazać się z nią w
klubie, u kumpli, w teatrze, u proszonym obiedzie w rodzinnym domu i na
rozdaniu Oscarów. Rozumie też bardzo dobrze współczesne potrzeby – zna zabawę, papierosy,
alkohol, taniec i całowanie; wie, jak dziewczyna czuje się po pierwszym razie,
zdaje sobie sprawę z siły tęsknoty i czuje siłę, którą może dać ukochana osoba.
Powstała we współczesności i do niej pasuje: jest wszystkim, co najlepsze i
najradośniejsze w XXI wieku.
Druga
jest najpiękniejsza wtedy, kiedy nie zdaje sobie z tego sprawy. Kiedy idzie
ulicą, uśmiechając się, albo z zamyśloną miną pochyla nad testem z angielskiego.
W żadnym stopniu nie jest dzisiejsza; jest p o n a d c z a s o w a. Ma
niesforne włosy, które wiecznie wypadają z gumki, gęste brwi i grube palce
dziecka. A do tego rzęsy, które nie wymagają żadnych kosmetyków, by cudownie
podkreślać oczy, małe ząbki, które uroczo odsłaniają się w uśmiechu i pełne,
miękkie usta, stworzone do całowania. Tęskni do innego świata, ale w żadnym nie
byłoby jej lepiej: pasuje wszędzie i nigdzie, jest piękna i nieprzystająca do
rzeczywistości. Słucha wszystkiego i wszystko akceptuje, nie ma dla niej nic zbyt współczesnego ani zbyt starego. Jest
niemożliwa… i jednocześnie oczywista. Musi istnieć, żeby istnieć mógł ktoś.
Obie
wydają mi się istotami odległymi ode mnie o tysiące kilometrów. Nie mogę z nimi
konkurować pod żadnym względem – i pod żadnym względem nie chcę tego robić.
Jestem przekonana, że to czysty przypadek, że to akurat ja jestem partnerką dla
S; padło na mnie i powinnam pamiętać, że muszę być za to ciągle wdzięczna.
Myślę, że gdyby trafiło na którąś z nich, on byłby dużo szczęśliwszy… a na
pewno znacznie spokojniejszy.
Jedna
z nich jest mi bliższa niż to, co mieści się w znaczeniu słowa „przyjaciel”.
Czasem czuję się tak, jakbyśmy były kochankami: doskonałe połączenie, duchowo i
fizycznie. Znam prócz niej tylko jednego człowieka, który daje mi czuć coś
takiego.
Ale
on wymyka się wszystkim opisom.
Może mi być ciężko umierać
i zostawić tutaj...
i zostawić tutaj...